niedziela, 30 marca 2014

ROZDZIAŁ 4

 Razem z Jellalem wyruszyliśmy na misję podczas której mieliśmy znaleźć i unieszkodliwić pewnego osobnika. Zapłata była spora więc się opłacało tyle, że jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka...
W wielkiej sali stało coś na kształt tronu, a na tronie poszukiwany człowiek. Oboje zaatakowaliśmy. Przeciwnik jednym machnięciem dłoni posłał nas na drugi koniec pomieszczenia. Oboje boleśnie uderzyliśmy o ścianę, z której spadło trochę tynku. Wróg powoli wstał i wolnym krokiem skierował się w naszą stronę. Ruszyłam do ataku, ale zakończył się on tak samo jak przedtem. Chłopak o niebieskich włosach również spróbował zadać mu jakiekolwiek obrażenia. Nie wiadomo dlaczego tym razem wróg dał się uderzyć. Też go zaatakowałam. Przeciwnik przez dłuższą chwilę nie dawał oznak życia. Nagle otworzył oczy, które okazały się intensywnie fiołkowe i miałam wrażenie, że nimi świecił, ale dalej stał. Gdy czerwona posoka wręcz lała się strumieniami z ciała naszego przeciwnika przystąpił do kontra ataku. Odepchnął nas z taką siłą, że na chwilę straciłam równowagę i przyklęknęłam. Wróg zrobił jeden krok, a przy drugim znalazł się tuż przed Jellalem, choć ten był od niego znacznie oddalony. Spróbował go zaatakować, lecz chłopak zrobił unik i odskoczył od niego. Wtedy przeciwnik rozwinął skrzydła, które wyglądały jakby były anielskie, podleciał w górę i przywołał lancę zakończoną długim, złotym ostrzem. Nagle ruszył wprost na mojego towarzysza. Poruszał się tak szybko, że nie mogłam go dostrzec. Zaklęłam pod nosem. Tymczasem Jellal starał się unikać ataków wroga, a ja ruszyłam mu pomóc. Długo próbowaliśmy zadać mu jakieś obrażenia, aż przeciwnik powalił mnie na ziemię uderzeniem skrzydła po czym korzystając z okazji ruszył na chłopaka. Niestety nie zdążył uniknąć ataku. Lanca wroga przebiła mu klatkę piersiową. Chłopak wydał z siebie stłumiony jęk i powoli zaczął osuwać się na podłogę. Nie mogłam uwierzyć, że poległ. Cała się trzęsłam, w oczach miałam łzy. W napływie wściekłości ruszyłam na przeciwnika i szybkim ruchem miecza odcięłam mu skrzydła, a następnym pozbawiłam go głowy, która upadła na ziemię i potoczyła się kawałek od reszty ciała, które jeszcze drgały. Odwróciłam się w stronę leżącego towarzysza. Pobiegłam do niego i tuż przy nim padłam na kolana. Chwyciłam jego dłoń, która stawała się coraz zimniejsza. On natomiast ostatkiem sił wypowiedział moje imię, uśmiechnął się i zamknął oczy. Wołałam go, krzyczałam, płakałam jak małe dziecko.
-Jellal!!!
Obudziłam się z płaczem. Byłam w moim pokoju. Przetarłam oczy i wstałam. Udałam się do łazienki, po czym poszłam zrobić śniadanie. Była to jajecznica. Zawołałam Jellala, ale nie odpowiadał. Spróbowałam drugi raz, z tym samym rezultatem. Poszłam do jego pokoju i zapukałam, ale nikt nie odpowiedział. delikatnie uchyliłam drzwi i zaglądnęłam do środka. Nikogo tam nie było. Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i znalazłam tylko kartkę. Zaczęłam czytać:
Droga Erzo!
  Bardzo dziękuję Ci za gościnę, ale nie mogę dłużej zostać. Wyruszam w podróż aby dowiedzieć się kim tak naprawdę jestem. Kiedyś wpadnę w odwiedziny. Jeszcze raz dziękuje i do zobaczenia.
                                                                                                                          JF

Do wiadomości dołączony był śliczny tulipan. Uśmiechnęłam się. No cóż... może nie spędziliśmy ze sobą dużo czasu ale lepsze to niż nic. Zjadłam zimną już jajecznicę i poszłam do gildii.

Stałam przed tablicą z misjami. Szukałam czegoś ciekawego ale nic nie znalazłam. Westchnęłam i usiadłam przy wolnym stoliku. Natsu próbował wyciągnąć Lucy na jakąś misję, Juvia schowana za słupem przyglądała się Grayowi, reszta albo piła, albo kłóciła się o mało ważne rzeczy. Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Rozglądnęłam się w prawo, w lewo, do przodu, do tyłu, w górę, w dół i w sumie nic wartego uwagi nie zauważyłam więc poszłam do mojej ulubionej cukierni po ciasto. Weszłam do sklepu i przeżyłam szok... nie było ciasta truskawkowego!!! Pozbawiona wszelkiej ochoty do życia chciałam już tylko walnąć się na łóżko i ryczeć w poduszkę. Gdy pogrążona we własnych myślach wracałam do domu podleciał do mnie Happy:
-Erza! Ktoś zaatakował gildię, jest straaaaaasznie silny i inni nie dają rady...
Gdy usłyszałam, że ktoś krzywdzi bliskie mi osoby zapomniałam o cieście i pobiegłam do gildii.
Pędem wpadłam do budynku a to co zobaczyłam było jednym z najgorszych widoków jakie widziałam. Duża część obecnych leżała na ziemi w kałużach krwi, reszta próbowała walczyć mimo wielu ran. Z wściekłością ruszyłam na przeciwnika:
-Ty chędożony potworze! Jak śmiesz atakować Fairy Tail?!
Wróg w ramach odpowiedzi uderzył mnie w twarz. Przeleciałam parę metrów i z hukiem wylądowałam na ścianie. Szybko podniosłam się i ponownie zaatakowałam go. Tym razem udało się. Kątem oka widziałam Wendy próbującą uratować przynajmniej część rannych. Atakowałam wroga z całej siły przez dłuższą chwilę i nie wiem dlaczego skądś go kojarzyłam. Nagle przeciwnik wyskoczył w górę i rozwinął wielkie, anielskie skrzydła. Zamarłam. Czyżby mój sen okazał się być przepowiednią? Tylko jedna rzecz się nie zgadzała... Korzystając z chwili nieuwagi anioł uderzył mnie w ramię zaraz później zawrócił i zranił mnie w udo. Syknęłam z bólu. Ciepła ciecz spływała po moich kończynach ale i tak nie przestawałam walczyć lecz zaraz zostałam odepchnięta. Przy upadku zobaczyłam z trudem podnoszącego się Natsu:
-Zabierz stąd wszystkich!-krzyknęłam.
-Ale...
-JUŻ!!!
Zaatakowałam ponownie. Wróg nie zainteresował się resztą i skupił się tylko na mnie. Po kilku minutach ciężkiej bitwy powoli opadałam z sił ale nie poddawałam się. Przeciwnik próbował podlecieć w górę lecz złapałam go za kostkę. Anioł zaczął teleportować się ale i tak nie chciałam go puścić. Gdy zaczęliśmy przenosić się zaczął wiać strasznie mocny wiatr który po chwili zdmuchnął mnie w dół. Spadałam przez chwilę w przestrzeni przypominającą fioletową mgłę. Po chwili upadłam na ziemię. Padało i nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. Było to mała, leśna ścieżka. Nie miałam innego wyjścia jak iść przed siebie. Z trudem podniosłam się i chwiejnym krokiem ruszyłam przed siebie. W sumie to bardziej przypominałam zombie niż człowieka. Większość mojego ciała była oblepiona krwią, włosy były pozlepiane a ubranie podarte. Trzymając się za brzuch chwiejnym krokiem ruszałam przed siebie.

Szłam już parę godzin. Wręcz czułam jak uchodzi ze mnie energia. Na horyzoncie zauważyłam jakąś postać. Po chwili zemdlałam.


                                                                    ~*~

Przepraszam was bardzo za spore opóźnienie. Rozdział jak zwykle krótki (przy dłuższym zaczynam się gubić) i postaram się, ale nie obiecuję, jutro coś wrzucić. Dziękuję wszystkim za komentowanie i ogólnie za czytanie tego czegoś co powszechnie nazywane jest "blogiem". Jako, że zaczęłam czytać książki M.L.Kossakowskiej (stąd anioł) oraz A.Sapkowskiego w notkach mogą pojawiać się przekleństwa co chyba nie będzie wam jakoś specjalnie przeszkadzać, prawda? Także kończę i pozdrawiam was bardzo serdecznie. Paptki cium :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz